Geoblog.pl    przestworze    Podróże    Nasze Drogi 2005-2006    Bonito Oriental, El Carbon
Zwiń mapę
2006
14
mar

Bonito Oriental, El Carbon

 
Honduras
Honduras, Bonito Oriental
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 14002 km
 
Z Trujillo już bardziej na północ nie chcemy jechać. Ja zdecydowanie nie chcę też zawracać, tylko po to żeby trzymać się głównej drogi (sieć dróg w Hondurasie nie jest mocno rozbudowana). Ryzykujemy więc i obieramy kierunek na południe po wschodniej stronie, czyli prosto z Trujillo jedziemy w dół do Bonito Oriental, a potem dalej na południe.

W Bonito kończy się asfalt, kończy się też w zasadzie ruch samochodowy. Na stopa czeka się całe wieki. Nic dziwnego, droga nie dość, że nie asfaltowa, to jeszcze po przejściu huraganu podziurawiona jak sito, miejscami w zasadzie nie istnieje. Aż dziw bierze, że samochodom, a nawet autobusom (nielicznym, ale jednak) udaje się jakoś nią przejechać. Po kilku godzinach siedzenia w jakiejś dziurze poddajemy się i nie czekając dłużej na stopa, korzystamy z publicznego transportu. Jednym z crazy autobusów dojeżdżamy do El Carbon, z nadzieją, że będzie to w miarę cywilizowane miejsce - jest przecież zaznaczone na mapie!;).

A jednak, dziura do potęgi... Ale tego dnia nie dotrzemy już nigdzie dalej, zaczynamy więc szukać miejsca do spania. Policji nie ma, ale jest kościół... niestety zamknięty. Ksiądz przyjeżdża tu tylko w niedzielę. Od miejscowych dowiadujemy się, że kościołem opiekuje się siostra, która mieszka niedaleko. Pokazują nam jej chatkę. No to idziemy do siostry.

Musiałyśmy chyba coś źle zrozumieć, bo siostra okazuje się katechetą mieszkającym w chatce z ojcem, żoną i dziećmi. Robią na nas dobre wrażenie, rozbijamy się z namiotem nieopodal ich domu. Wieczorem rozmawiamy trochę z gospodarzami i oglądamy scenki z życia indygenów. Chyba nie potrafiłabym tak żyć. Kiedy żona katechety, młodziutka dziewczyna, z trudem rąbie maczetą drwa, jej mężczyzna siedzi przy stole i bawi się obcinaczem do paznokci... W domu nie ma bieżącej wody. Kto po chwili idzie z wiadrami do rzeki? Oczywiście też ona. Kobiety nie mają tu łatwego życia... Jeszcze żeby ci nażelowani macho doceniali miejscowe dziewczyny, gdzie tam...

Przypomina mi się rozmowa z facetem z autobusu. Gość tłumaczył, że nie chce się żenić z indygenką, bo jej utrzymanie dużo kosztuje. No bo trzeba kupić spódnicę, bluzkę, buty i stanik, a tradycyjne ciuchy są drogie... Po tej wyliczance chłopak zrobił mi skaning z góry na dół i stwierdził, że lepiej byłoby znaleźć sobie cudzoziemkę, w spodniach i koszulce. Padło pytanie, czy ja nie byłabym zainteresowana. Bo on pracuje całymi dniami i nie bardzo ma czas na szukanie żony, więc skoro się już napatoczyłam...;)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
! Komentarze moga dodawać tylko zarejestrowani użytkownicy
 
zwiedziła 3% świata (6 państw)
Zasoby: 33 wpisy33 1 komentarz1 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
11.10.2005 - 16.03.2006