Docieramy wreszcie do Trujillo. To miasto, do którego przybił niegdyś statek Krzysztofa Kolumba. Z trzech honduraskich plaż, które odwiedziłyśmy, ta podoba mi się najbardziej. W sprawie noclegu oczywiście jak w dym walimy na komisariat. Chłopcy proponują, żebyśmy rozbiły namiot na przeciwko komisariatu, wtedy będą mogli naprawdę dobrze nas pilnować.:) Rozstawiamy się na skarpie, tuż obok punktu widokowego na morze, przed komisariatem, ba... przed departamentem sprawiedliwości! Niezła miejscówka, co?;)
Potem wybieramy się z Anią na długi spacer plażą, do zaznaczonej na naszej mapce laguny. Spacer przyjemny, tylko gorąco niesamowicie. Piasek parzy w stopy, nie sposób iść bez butów. Przypiekamy się bardziej niż byśmy chciały. Tropiki.:) A jednak nie żałujemy. Przy jeziorze mamy szczęście przyuważyć kilka naprawdę ciekawych ptasich okazów.
Wszystkie trzy nadmorskie miejscowości, które odwiedziłyśmy – Omoa, Tela i Trujillo, mają bardzo ładne plaże (szczególnie przypadło mi do gustu Trujillo) i przyjemną atmosferę. Największym jak dla mnie atutem jest rozsądna lista plażowiczów. W Trujillo przemierzając kilometry wzdłuż morza napotkałyśmy ich raptem kilka sztuk. Słońce, morze i święty spokój. Czego chcieć więcej? Polecam na urlop.