Z Corinto jedziemy do Omoa. Rozglądając się po hotelu przy którym rozstawiłyśmy namiot, znajdujemy kilka książek w języku polskim. Miła niespodzianka. Jednak za mało czasu, żeby po którąś sięgnąć. Z Omoa jedziemy do Tela. Tam na noc przygarnia nas policja turystyczna, rozbijamy namiot na parkingu. Wieczorem spacerujemy po mieście, szukając licuado de fruta. Cieszę się jak dziecko, kiedy udaje mi się dostać moje ulubione, arbuzowe.
Trasy z Tela do Trujillo nie udaje się nam pokonać jednego dnia. Najpierw kierowca, który wiezie nas do Tocoa zaprasza nas w mieście na piwo i pogaduchy, a potem kiedy znów łapiemy okazję, napatacza się Jose Alfredo, który zamiast zawieźć nas prosto do Trujillo, zaczyna nas obwozić po Tocoa. Wyraźnie ma ochotę poznać nas bliżej. Przez chwilę czuję się niepewnie. Zdaje się w ogóle nie słuchać, co do niego mówimy! Patrzę na Anię, ona też wygląda na zaniepokojoną. Zrobiło się późno i nie ma sensu jechać dziś dalej. Zresztą wygląda na to, że Jose Alfredo wcale się dziś do Trujillo nie wybiera. Dziwna akcja. Jose Alfredo chce, żebyśmy nocowały u niego i ciężko jest mu wytłumaczyć, że nie chcemy i nie będziemy. W końcu jednak grzecznie zawozi nas na posterunek policji, gdzie pytamy o możliwość rozbicia namiotka. Będziemy spać na policyjnym boisku.:) Warunki całkiem niezłe, nawet ¨prysznic¨ jest – tzn. pomieszczenie z dużą beczką zimnej wody i małą miedniczką.:) Takie porządne mycie to ostatnimi czasy luksus, więc cieszy.
Wieczór spędzamy z Jose Alfredo. Zaczyna się kiepsko. Jose Alfredo chwali się, że nigdy nie musiał używać siły, żeby dostać kobietę, której chciał. Kiedy odpowiadam, że to chyba normalne, żadna zasługa, on protestuje. Z tak jawnym machismo jeszcze się nie spotkałam. Potem jest trochę lepiej. Wcinamy pyszne baleadas i idziemy do baru z kareoke. Jose Alfredo wyraźnie próbuje zrobić na nas wrażenie. Kupuje piwo w dużej ilości, nie zważając na protesty (czyżby liczył na to, że mamy słabe głowy? no to złe założenie przyjął) i śpiewa chyba ze trzy piosenki. Zaglądając mi w oczy... niebieskie, co zauważa kilka razy na minutę, wyśpiewuje ckliwie: „chciałbym cię mieć w moim łóżku”. Może czas pomyśleć o kolorowych szkłach kontaktowych?;) Poważnie, to wcale nie jest przyjemne. Lubię ludzi zdecydowanych, którzy jasno mówią, co im chodzi po głowie, ale bez przesady. Włączam w spojrzeniu opcję zamrażarki. Wkrótce wychodzimy. Jose Alfredo odwozi nas na komisariat, ale nie kryje swojego rozczarowania. Może wcale nie powinnyśmy były z nim wychodzić?
Ranek przynosi za to dość ekscytującą pobudkę. Tuż przed naszym namiotem ma miejsce przemarsz oddziału honduraskiej policji. W zwartym szyku i... w samych gatkach! Zdjęć nie szukajcie, niestety brak.;)