Jesteśmy w Antigua. To miasto w dolinie 3 wulkanów, jeden wciąż pluje dymkiem. Z tego co zrozumiałam, do XVIII w pełniło rolę stolicy kraju, jednak kiedy dwa potężne trzęsienia ziemi niemal zrównały je z ziemią, zapadła decyzja o przeniesieniu stolicy w bezpieczniejszą lokalizację. Pewnie dzięki temu dziś Antigua jest pełnym uroku, niedużym miastem w kolonialnym stylu, a nie zapuszczonym stołecznym molochem. Przyjeżdża tu wielu turystów oraz zagranicznych studentów - na naukę hiszpańskiego. Atrakcją turystyczną są ruiny kościołów oraz cmentarz. Przyjezdnych miasto otacza imponującą opieką. W wyprawach do potencjalnie niebezpiecznych miejsc, turystom towarzyszy eskorta policji. Na cmentarz szłyśmy w towarzystwie dwóch panów policjantów i czułyśmy się z tym nieco dziwnie.
Co do zakwaterowania to miałyśmy dużo szczęścia. Babcia Margarity, nauczycielki z Las Manos, ma w Antigua piękną posiadłość na obrzeżach miasta. Dom przez większość roku stoi pusty, teraz też. Babcia na prośbę Margarity zgodziła się, żebyśmy w nim pomieszkały. Wnętrza przypominają nam muzuem. Ogromna przestrzeń i przepych, ale surowy, w dawnym stylu. Guardian, który mieszka z rodziną w domku dla służby, oprowadza nas po pomieszczeniach, daje objaśnienia jak korzystać z kuchni, z łazienki, jak zamykać drzwi… Każe sprawdzić przed snem, czy wszystkie drzwi i okna są dobrze zabezpieczone. Potem znika.
Pierwsza noc. Zasypiam jak zwykle bez trudu, zaraz po dotknięciu głową poduszki. Po jakimś czasie budzi mnie jednak przerażony głos Ani – „Agnieszka, śpisz?”. Już nie… Ania mówi, że ktoś chodzi po dachu. Włamywacze. Każe słuchać. Rzeczywiście, słychać kroki. Nasłuchujemy obie i zastanawiamy się, co robić. Mamy telefon do babci Margarity, ale co... zadzwonimy do starszej pani, która jest teraz na drugim końcu kraju i powiemy, że ktoś chodzi po dachu? A może otworzyć drzwi i biec do domku dla służby? A jeśli włamywacze na to właśnie liczą? Biegamy po domu i sprawdzamy, czy na pewno wszystko dobrze pozamykane. Scena jak z kiepskiego horroru. Pozamykane. Ania dywaguje, że dlatego łażą po dachu, bo to najsłabiej zabezpieczona część chałupy… Ach… a potem koleżanka zasypia! Obudziła mnie a teraz śpi. A ja leżę i nasłuchuję. Klap-klap-klap, kroki nie cichną. Odpływam dopiero nad ranem. Światło dnia i zmęczenie robią swoje.
Za dnia spotykamy guardiana, opowiadamy o nocnej przygodzie. Pan mówi, że zapomniał nas uprzedzić, że w nocy po dachu łazi jakiś duży zwierz, którego nazwy nijak nie potrafiłyśmy zrozumieć. Dom jest na jego terenie nocnych łowów. Mamy się nie przejmować. Jednak hasło duże zwierzę też nie brzmi jakoś szczególnie uspokajająco.:) Rozważamy sobie z Anką absurd sytuacji. Ostatnie tygodnie w Las Manos mieszkałyśmy spokojnie w domu z zeputymi drzwiami wejściowymi, które otwierał silniejszy podmuch wiatru. A tutaj, w tym muzeum za żelazną bramą, zabezpieczonym gdzie się da kratami i zamkami, trzęsiemy się ze strachu.
16 lutego - No to stuknęły nam trzy miesiące!!!
Minęły trzy miesiące odkąd wyruszyłyśmy w drogę. Nadszedł czas na pierwsze podsumowanie, co było...
Nasze kłopoty na lotnisku w Berlinie. Wizyta u Jessi w Meksyku. I wszystko co działo się potem; Zadziwienie przyrodą, pogodą tak różną od tej, którą zostawiłyśmy w Europie, miejscowym życiem - to wszystko staje się powoli wspomnieniem. Już nie pstrykamy fotek każdej napotkanej palmie.:) Tak wiele rzeczy spowszedniało, tyle zdarzeń i ludzi zostawiłyśmy za sobą:
• pierwsze łapanie stopa w drodze na wulkan w Toluca ;
• pierwsza meksykańska tequilla w klubie o przyjemnej nazwie, z równie przyjemną atmosferą, Mama Rumba;
• smak pierwszych, już nie pamiętam gdzie spałaszowanych tacos.
• pierwsza droga w ciemno, kiedy zostawiłyśmy za sobą gościnne progi Padre Pedro w Tenango del Aire i ruszyłyśmy do Puebla – pierwszego odwiedzonego miasta, gdzie nie czekali na nas żadni znajomi. Powolne przechodzenie od odwiedzin u przyjaciół do prawdziwego podróżowania.
Wreszcie Chiapas. Szersze otwarcie oczu na realia życia w Ameryce Łacińskiej . Duży krok w głąb historii i zagadnień społecznych kontynentu. Poza tym cały czas długa i powolna nauka życia wśród ludzi mówiących w obcym języki, początkowo kompletnie dla mnie niezrozumiałym. Szkoła kompromisów w codziennym podróżowaniu z osobą tak różną ode mnie jak Ania. Trening samoakceptacji w sytuacji, w której własne ograniczenia mocno doskwierają i utrudniają życie. Wreszcie mozolne sklejanie obrazu - tego, co chcę, czego potrzebuje, co mogę. Tego co było, jest i będzie. To 3 miesiące za mną. Przede mną dalsza droga…