Geoblog.pl    przestworze    Podróże    Nasze Drogi 2005-2006    Panajachel
Zwiń mapę
2006
15
sty

Panajachel

 
Gwatemala
Gwatemala, Panajachel
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 13256 km
 
Panajachel, 31 grudnia - 15 stycznia

Od Sylwestra minęły już dwa tygodnie, a my ciągle jesteśmy w Panajachel. Nowy Rok powitałyśmy w klimatach rodem z domu emeryta – spokojnie, ale sympatycznie. Najpierw były śpiewy gwatemalskiego artysty, wedle zapewnień Claudio znakomitego i znanego. Potem melorecytacje mamy artysty, która jak zdradził nam Claudio, strzeże swojego 50-letniego synka jak oka w głowie, żeby się w jakiejś niedobrej kobiecie nie zadurzył! Stopień egzaltacji prezentowany w tym występie, w prawie niezrozumiałym dla mnie języku, czynił utrzymanie powagi zadaniem nad wyraz trudnym.:) Później z dużą przyjemnością rozegrałam klika partyjek warcabów. Zaś w konsumpcyjnej części wieczoru raczyłyśmy się z Anią i resztą towarzystwa po mistrzowsku przygotowanym fondue i raclette, z prawdziwego szwajcarskiego sera (a może francuskiego, nie jestem pewna, której nacji wynalazkiem jest raclette), sprowadzonego specjalnie na tę okoliczność. Po sylwestrowym wieczorze Claudio (staruszek Szwajcar) zaprosił nas do siebie do domu. Droga przez miasto przypominała trochę przedzieranie się przez obszar działań wojennych, bo na głównej ulicy rozpętała się istna bitwa na petardy. Huk, smród… no i mamy 2006!:)

Początkowo miałyśmy zamiar zostać w Pana jeden, góra dwa dni, a potem ruszyć dalej, ale oczywiście wszystko potoczyło się inaczej. W dniu, w którym chciałyśmy wyruszyć w dalszą drogę, Ania się z lekka pochorowała. Objawom przeziębieniowym towarzyszył chyba dużo od nich poważniejszy atak paniki, pod hasłem "malaria". Trzeba było poczekać z wyjazdem. „Malarię” udało się na szczęście szybko wyleczyć, głównie wódeczką. W tzw. międzyczasie Claudio i jego znajomi zasypali nas lawiną pomysłów na zagospodarowanie naszego czasu – tak, żebyśmy się nie nudziły i zostały w mieście trochę dłużej.:) No i zostałyśmy.

Dzień po dniu coraz lepiej poznajemy ludzi, odkrywamy smaki gwatemalskiej kuchni i z uwagą śledzimy trendy w miejscowej modzie (umiemy już po ubraniu kobiety rozpoznać, z której okolicznej miejscowości przyjechała. :) Staramy się wejść trochę głębiej w gwatemalskie klimaty – powoli i spokojnie, przecież mamy czas…“ Mamy czas, mamy czas, czas nie goni nas…”:)

Kira i jej dzieciaki

Kirę przedstawił nam Claudio – na kolacji, którą staruszek zorganizował w pierwszych dniach naszego pobytu w Pana (serwował oczywiście swiss fondue.;) Kobieta po czterdziestce, rodem z Gwatemali, samotnie wychowująca synka, wulkan energii! Mocno udziela się społecznie, dużo robi dla miejscowych dzieciaków: dokarmia, zaopatruje w odzież i przybory szkolne. Uzgodniłyśmy, że pomożemy jej w akcji dożywiania dzieci, pracujących na ulicach w Pana. Będziemy dla nich gotować jedzonko, a potem rozdawać je koło targu, gdzie zawsze plącze się najwięcej szkrabów. Wiele maluchów całe dnie spędza tu na ulicy, czyszcząc buty turystów i sprzedając rozmaite drobiazgi. Są często zmęczone, głodne, a wieczorami zziębnięte (nad Atitlan wieczory bywają chłodne i wietrzne). Po dwóch tygodniach sporo dzieciaków rozpoznaje nas na ulicy, nie próbują już sprzedawać nam swoich towarów, tylko uśmiechają się i zagadują przyjaźnie. Kiedy rozmawiam z siedmioletnią Karolinką o trudach takiego życia, słyszę, że tak po prostu jest. Takie jest życie – spokojnie tłumaczy mi siedmioletnie dziecko... Karolinka (której młodszy brat ma na imię Tomas:) pokazuje mi, jak powstają plecione bransoletki, a potem daje jedną w prezencie, na pamiątkę..:) To fajne, znać te dzieciaki po imieniu i nie opędzać się od nich, niczym natrętnych much, jak to jest zmuszona czynić rzesza przepływających przez miasto turystów, na każdym kroku atakowana przez rój małych biznesmanów. A bardzo niefajne jest to, że kilkuletnie dzieciaki muszą spędzać cały wolny od szkoły czas, handlując, albo pucując buty dorosłym. Smutna latynoska (i nie tylko latynoska) rzeczywistość...

Sklep Julia

Julio poznałyśmy na imprezie sylwestrowej w Swiss Fondue. Przysiadł się do naszego stolika, ładnie się przedstawił, kilka razy spróbował wymówić poprawnie moje imię (oczywiście z marnym skutkiem), rozegrał z nami partyjkę gry, w którą wcześniej nauczył nas grać Claudio, no i zaznajomił się z nami na dobre. Dziś jest jedną z osób, z którymi spotykamy się najczęściej. Kiedy Claudio rozpoczął akcję poszukiwania zajęcia dla mnie i dla Ani, okazało się, że Julio jest właścicielem znajdującego się na miejscowym targowisku sklepiku z rękodziełami – miejsca w stanie totalnego chaosu. Zgodziłyśmy się pobawić w dekoratorki i pomóc Julio zapanować nad chaosem, w zamian za co on będzie nas karmił prawdziwie gwatemalskim jedzonkiem. Już wiemy, że arbuzowe licuado Julia nie ma sobie równych.:)

Las Manos

Do Las Manos zawiozła nas Kira. O tym miejscu słyszałyśmy już wcześniej od Ramony, Niemki robiącej wolontariat w jednej z działających tam organizacji. Kira dowiedziała się, że potrzebują tam nowych wolontariuszy i przedstawiła nam propozycję prawie nie do odrzucenia – możemy u niej mieszkać za darmo, ale tylko jeśli zgodzimy się pomagać w Las Manos. Ponieważ do Claudio przyjechał przyjaciel ze Szwajcarii, a poza tym życie pod jednym dachem z samotnym starszym panem stało się już z różnych względów trochę kłopotliwe, w dodatku opcja pracy w Las Manos wydała nam się interesująca, nasza odpowiedź była oczywiście pozytywna.

Las Manos to położony niedaleko rzeki teren, który został kompletnie zniszczony przez huragan Stan. Teraz ludzie mieszkają tam w prowizorycznych chałupkach, przy których wciąż wiele jest do zrobienia. Pierwszego dnia najpierw nosiłyśmy deski, potrzebne do budowy nowych domów i ulepszania tych już stojących, a potem robiłyśmy kuchnie – stawiając wokół palenisk ścianki chroniące od wiatru. Na początku obsługa młotka i gwoździ wydała mi się mocno skomplikowana, gwoździe (jak już udało mi się w jakiś trafić;) gięły się na wszystkie strony. Jednak po krótkim treningu wszystko zaczęło działać jak trzeba. Kiedy później, wieczorem, wiatr rozpoczął swoje harce, z zadowoleniem myślałyśmy o tym, że teraz kilka rodzin może przygotować posiłek w nieco bardziej komfortowych warunkach...

Co będziemy robić w następnych dniach, i jak długo zostaniemy w Pana, pracując dla Las Manos – nie wiemy. Opcje są dwie. W związku z tym, że Laurenty, mój znajomy Francuz, którego chcemy odwiedzić w Gwatemala Ciudad, ma zaplanowany wyjazd do Francji między 23 stycznia a 15 lutego, to albo zostaniemy w Pana jeszcze trzy dni i potem pojedziemy do Guate, albo (jeśli spodoba nam się w Las Manos) posiedzimy w Pana jeszcze ze trzy tygodnie, a Laurentego odwiedzimy później. Się zobaczy... :)

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
! Komentarze moga dodawać tylko zarejestrowani użytkownicy
 
zwiedziła 3% świata (6 państw)
Zasoby: 33 wpisy33 1 komentarz1 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
11.10.2005 - 16.03.2006