Geoblog.pl    przestworze    Podróże    Nasze Drogi 2005-2006    San Pedro
Zwiń mapę
2005
28
gru

San Pedro

 
Gwatemala
Gwatemala, San Pedro La Laguna
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 13242 km
 
Jeden autobus, potem drugi, przyczepa półciężarówki, w końcu 30 minut łodzią i już jesteśmy w San Pedro. Prawdopodobnie zostaniemy tu do Sylwestra. Na powitanie Nowego Roku mamy zaproszenie do Panajachel, sąsiedniego miasteczka. To kolejna znajomość i historia, mająca swój początek w kafejce internetowej. Tak więc korzystanie ze zdobyczy cywilizacji ma w naszej podróży pozytywne skutki. Jednak do telefonu komórkowego zupełnie nie tęsknię! Na początku, w pierwszych dniach podróży, miałam jeszcze odruch sięgania po niego do torebki, od czasu do czasu wydawało mi się, że dzwoni, ale przeszło mi już całkowicie. Do knajpki Swiss Fondue weszłyśmy, żeby wysłać kilka e-maili. Komputer był jeden, więc kiedy ja szalałam w sieci, Ania korzystała ze swojej znajomości francuskiego, gawędząc z właścicielem knajpki, starszym panem ze Szwajcarii. Efektem krótkiej rozmowy było właśnie zaproszenie na Sylwestra.:) Ach, ten Gumisiowy urok...

San Pedro to przede wszystkim brzeg pięknego jeziora Atitlan i cudowny widok na okrążający je pierścień wulkanów. W samym miasteczku poza kursami hiszpańskiego, na które przyjeżdżają tu ludzie z całego świata, oraz happy hours i niekończącymi się imprezami w knajpach, niewiele się dzieje. Kiedy dowiedziałyśmy się od miejscowych, że jest gdzieś w okolicy kawałek czegoś, co przy bogatej wyobraźni przypomina plażę, postanowiłyśmy pobyczyć się na słońcu. Miła i tania rozrywka. Z której jednak nie udało nam się skorzystać. Próbowałyśmy, jednak zamiast na plaży, znalazłyśmy się na wulkanie! Oczywiście przez przypadek - pogubiłyśmy się i tyle...

W drodze najadłyśmy się sporo strachu, bo jak już wspominałam, obraz Gwatemali, jaki zarysowały nam opowieści zasłyszane w Meksyku, spokoju i bezpieczeństwa bynajmniej nie obiecywał. Nasłuchałyśmy się na przykład o nielegalnych plantacjach różnych roślinek. W dodatku talent Ani do robienia klimatu pt ¨BÓJ SIʨ wciąż się rozwija.:) W różnych ciekawych momentach słyszy grzechotniki, pokazuje ogromne ptaszyska itp... Poza tym, licząc na turystyczne, plażowe klimaty i możliwość kupienia czegoś na miejscu, nie wzięłyśmy ze sobą nic do picia ani do jedzenia, poza jednym ananasem. Ach mówię wam, co to był za ananas… Tego smaku do końca życia nie zapomnę.:) Na szczęście, po kilku godzinach marszu przez dzicz spotkałyśmy dwóch chłopaczków, którzy za odpowiednią opłatą zgodzili się przetransportować nas swoją łódką do najbliższego miasta, z którego odpływają łodzie do San Pedro.

Na jeziorze wiało bardzo mocno. Początkowo bałam się o plecak, że się aparat zamoczy. Potem już bardziej o własną skórę. Szczególnie, kiedy chłopcy dojrzeli płynącą w naszą stronę dużą łódź pasażerską i wymyślili, żebyśmy się do nie przesiadły - NA ŚRODKU JEZIORA ATITLAN - powierzchnia 130 km kw., głębokość 900 m! Helołłł, jak dla mnie o jakieś 898,5 m za głęboko! Serce podeszło mi do gardła. Nie wiem jak, ale jakoś wygrałam ze strachem. Całe i suche znalazłyśmy się z Anią na płynącej do San Pedro łodzi.

Z mknącej po niespokojnej tafli jeziora łodzi patrzyłam sobie potem na brzeg - na zielone chaszcze, przez które jeszcze niedawno z niemałym wysiłkiem się przedzierałyśmy - i czułam jakąś niesamowitą, dziką satysfakcję. Inną, niż po wyprawie na wulkan w Toluca. Tam prowadziła nas normalna droga, tu nie zawsze można było dojrzeć coś, co by choć przypominało ścieżkę. Przez dobrą chwilę wspinałyśmy się na ścianę ziemi, podciągając się na pniach i gałęziach różnych krzaczorów, inaczej nie dałoby rady! Jak dobrze patrzeć teraz na brzeg ze świadomością (chociaż może raczej nadzieją;), że dziś już nic się nie wydarzy, nigdzie nie pobłądzimy...

30.12

Miałyśmy iść na spacer w stronę San Marco (sąsiedniego miasteczka) ale już na początku drogi spotkałyśmy kobietę, którą moment wcześniej napadł tam jakiś gość z maczetą, więc natychmiast zawróciłyśmy. Dzień w San Pedro upłynął dość leniwie, ale przyjemnie. Skoczyłyśmy do jednej knajpki na dopiero co odkrytą, ale już moją ulubioną zupę brokułową, a wieczorem w innej knajpie obejrzałyśmy Marzyciela. Dużo refleksji mnie po nim naszło, może wrzucę je później do dziennika - na razie czasu na necie ciągle brak!;)

31.12

Około południa kolejny raz znajdziemy się na wodach jeziora Atitlan, płynąc z San Pedro do Panajachel, na imprezę Sylwestrową w knajpce Swiss Fondue... Do napisania w Nowym Roku!;)

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
! Komentarze moga dodawać tylko zarejestrowani użytkownicy
 
zwiedziła 3% świata (6 państw)
Zasoby: 33 wpisy33 1 komentarz1 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
11.10.2005 - 16.03.2006