Na przedmieściach Palenque łapiemy stopa. Chcemy jechać do San Cristobal. A dziś przynajmniej do Ocosingo. W San Cristobal zostaniemy na święta, a potem ruszymy do Gwatemali.
Pierwszy stop podwozi nas tylko do rozwidlenia dróg, tego samego z którego trzy dni wcześniej próbowałyśmy dostać się do Roberto Barrios. Tym razem też długo machamy łapkami, ale za to zatrzymany samochód wiezie nas prosto do San Cristobal. Tego się nie spodziewałyśmy. Poprzednio ta sama droga zajęła nam dwa dni. Wieczorem jesteśmy już na miejscu. Zatrzymujemy się u Claudio - Włocha, którego poznałyśmy w Roberto Barrios. Następnego dnia rano idziemy do Casa Babylon. Chcemy spędzić wigilijny wieczór w jakimś większym gronie. W hostelu będzie biba – czytamy menu i płacimy swój udział w kosztach. W kafejce czytam maila z domu. Znowu Wigilia beze mnie. Właściwie to już normalka, ale rodzice wciąż przeżywają, jak to rodzice.
Idziemy z Anią na miasto. Chcemy odnaleźć naszego autostopowego kierowcę, który zgłosił gotowość zabrania nas do Gwatemali. Znajdujemy miejsce, w którym pracuje, ale niestety jego samego na razie nie. Spróbujemy jutro.
Tymczasem ogarnia nas szał gwiazdkowych zakupów. Ania kupuje mi w prezencie małego zapatystę. Oczywiście sama go sobie wybieram. Ma czarną kominiarkę i karabin na ramieniu.;) Gumol chce kolczyki, ale wybredna jest okrutnie. I rozwala stragan z błyskotkami. Zamiast kupować, ja wolę demolować, hehe… Wieczorem idziemy na piwo z Amerykaninem, którego poznałyśmy w Oventic. Przyjemna knajpka, fajna muzyczka, ale atmosfera nieco senna. Strzelamy po jednym piwku i idziemy spać.
WIGILIA
Hmm... Kolacja przygotowana przez francusko-włoski team, zjedzona w 23 osobowej międzynarodowej ekipie - niby trochę jak w Taizowie. Ale... Sianko, zamiast spokojnie leżeć pod obrusem, krąży wokół stołu - ot, ¨trawka pokoju¨;). Nikt nie śpiewa, za to brzęczy szkło... Wieczór tak naprawdę niewiele ma w sobie z Wigilii. Zwyczajna biba, i tyle. Wychodzimy z Anią na dach hotelu i pod rozgwieżdżonym niebem śpiewamy kilka kolęd.
Kilka minut przed północą, kiedy wracamy już do domku (namiotku, tym razem postawionego w będącym jeszcze w stanie remontu biurze Claudio) słyszymy nagle ¨dzień dobry¨ po polsku. To mieszkający w Kanadzie Polak, który przyjechał na święta do Meksyku i zmierza właśnie na Pasterkę do Katedry. Pasterki nie ma, Polak szybko znika, ale nasze myśli już na dobre wracają na prawdziwie świąteczne tory.
Noc mam pełną sennych wrażeń: coś gonię, przed czymś uciekam... Rano budzę się zmęczona i wcale nie chce mi się wstawać. No co, w końcu święta są!:)
Ok.11 idziemy sprawdzić, czy nasz jeżdżący do Gwatemali znajomy pojawił się w pracy. Nie pojawił się. Bierzemy więc plecaki i idziemy za miasto łapać stopa. Zatrzymuje się mężczyzna, który będzie jechał w naszą stronę (znaczy się do Comitan, gdzie chcemy przenocować), ale dopiero wieczorem. Teraz jedzie na jakąś fiestę. Zaprasza, żebyśmy mu towarzyszyły. Chwila zastanowienia i ... jedziemy na imprezę!:) Lądujemy w jakiejś indygeńskiej wiosce na weselnych poprawinach. Pyszne jedzonko i ciekawe towarzystwo. Kolejny uroczy gratis od losu.