Nadszedł czas na załatwienie formalności w urzędzie emigracyjnym. Nie miałyśmy szczęścia przy wjeździe do Meksyku - okazuje się, że równie dobrze mogłyśmy dostać wizę na 90 dni, to kwestia dobrego humoru urzędnika, widać ten, który nas obsługiwał miał średni... Za przedłużenie naszej 30 dniowej wizy trzeba zapłacić ponad 200 pesos. W dodatku nie można tego zrobić na miejscu, w urzędzie, tylko w banku, od którego dzieli nas szmat drogi. W tę i z powrotem - to kilka godzin w plecy, a my chcemy przecież dziś jeszcze ruszyć dalej. Decydujemy się więc na inne rozwiązanie. Dostajemy bezpłatną wizę na 7 dni, za tydzień musimy wyjechać z Meksyku.
Zgodnie z wcześniejszym planem z Palenque jedziemy do Roberto Barrios. To wspólnota zapatystów, o której dużo dobrego słyszałyśmy w Oventic. Miejscowość nie jest daleko, 32 kilometry od Palenque, ale dojazd do niej okazuje się mocno skomplikowany. Na początku mamy problem z ustaleniem kierunku, w którym powinnyśmy się przemieszczać. Potem łapiemy dwa stopy i lądujemy na rozstaju dróg. Jedna prowadzi do Roberto Barrios, tylko która…
Znowu robi się późno, a my pośrodku niczego. Łapiemy colectivo (transport publiczny). Jedziemy tylko do kolejnego rozwidlenia. Tam kolejnym colectivo (zapakowanym tak, że mężczyźni, którzy robią dla nas miejsce w środku, sami już prawie się nie mieszczą i podróżują z połową ciała na zewnątrz pojazdu) zabieramy się do miejsca, z którego mamy już iść pieszo. Droga prowadzi przez dżunglę. Według wyjaśnień miejscowych, mamy nią dojść do rzeki, przez którą trzeba będzie przejść… niby nic takiego, tylko mostu nie ma!
Idziemy. Jest coraz później. A my w dziczy… Ania zastanawia się, jakie zwierzątka tu żyją. Może duże koty? Umie koleżanka uatrakcyjnić drogę.;) Dochodzimy do rzeki. Właśnie przeprawia się przez nią jakiś mężczyzna. Idzie w naszą stronę. Woda sięga mu do uda. Obserwujemy go i w myślach mierzymy się z wizją przechodzenia przez rzekę po ciemku, z dużymi plecakami… Hmm… Tchórzymy. Rozmawiamy z napotkanym Meksykaninem. Zaraz przyjedzie po niego ktoś autem, żeby zabrać go na pobliskie rancho, możemy się przyłączyć. Podobno mieszkają tam dobrzy ludzie. Myślimy chwilkę. Gorzej raczej nie będzie. Jesteśmy w ciemnym lesie, nikt nie wie o miejscu naszego pobytu, jeśli miałoby nam się przytrafić coś złego, to tu czy tam… Jedziemy. Plan jest następujący - przenocujemy, zostawimy duże plecaki, rano przeprawimy się przez rzekę z mniejszym bagażem.
Rancho okazuje sie być małą wioską. Dostajemy pozwolenie, żeby rozlokować się w szkole. Szkoła to prosty, jakby kartonowy budynek z jedną izbą. Śpimy co prawda pod dachem, ale rozkładamy namiot, od jakiegoś czasu traktujemy go jako ochronę przed insektami. Szybko jesteśmy gotowe do spania. Jednak okazuje się, że to jeszcze nie koniec naszych przygód na ten dzień…
Leżymy sobie spokojnie, obie powoli zaczynamy odpływać, a tu nagle za oknem hałas przejeżdżającego samochodu. Potem ktoś świeci latarkami w okna szkoły. I znowu samochód… Po chwili przychodzą ludzie z wioski, pytają czy wiemy, kto to był. Nie wiemy. Nie mamy bladego pojęcia. Nasi gospodarze wydaja się być lekko zaniepokojeni. My też zaczynamy się denerwować. Tym bardziej, że szkoły nie da się zamknąć od środka. Po krótkiej naradzie przenoszą nas do domu nauczycielki. Teraz są wakacje i chatka stoi pusta. Ma jeden duży plus – możemy w niej zamknąć drzwi! Wprawdzie na skobel, ale zawsze… Wreszcie idziemy spać…
20 grudnia – Roberto Barrios
Budzimy się wcześnie. A właściwie budzi nas gdakanie biegających wokół chatki kur i wesołe pochrumkiwanie świnek. Lubię takie poranki. Koło ósmej przekraczamy już rzekę, w towarzystwie dwóch młodych Zapatystów, którzy wyszli nam na spotkanie. Ciekawe skąd wiedzieli, że już idziemy, że w ogóle jesteśmy w okolicy?
Roberto Barrios to malutka wioska. Na niewiele możemy się tu przydać, więc chyba nie zostaniemy długo. Może już jutro ruszymy w dalszą drogę. Oprócz nas w gościnie u Zapatystów jest obecnie Włoch, który organizuje transporty kawy z plantacji Zapatystów do Europy oraz troje Hiszpanów, którzy zgłosili się na dłuższy wolontariat i pracują w szkole, prowadząc zajęcia z dziećmi i dorosłymi. My tymczasem znowu malujemy. Tym razem plakaty z rewolucyjnymi hasłami. Zapatyści przygotowują jakąś dużą demonstrację. Czerwone litery krzyczą: Prezydencie Fox – działaj, albo szykuj się na kolejną rewolucję!
- Ania, czy ty wiesz, co właśnie robimy? – pytam. Po czym odpowiadam sama sobie:
- Szykujemy meksykańską rewolucję!
Może urzędnik na granicy wiedział, co robi, kiedy dawał nam wizy tylko na 30 dni…;)
21 grudnia – ciągle w Roberto Barrios
Przez całą noc lało. Rzeka wezbrała i póki co przeprawa przez nią stanowi nie lada wyzwanie, przynajmniej dla nas. Poczekamy do południa, może woda trochę opadnie i nie będzie tak mętna jak teraz. To ciekawe doświadczenie. W „cywilizowanym świecie” przeważnie jest jakiś wybór, jakieś pole manewru, a tutaj natura mówi stop, wymusza zmianę planów i trzeba jej słuchać!
Popołudniu, patrząc na rzekę, decydujemy się zostać u zapatystów kolejną noc. Ruszymy jutro. Dziś jeszcze woda głęboka. A ja przechodzę pierwszy w podróży, i mam nadzieję ostatni, rozstrój żołądka. Nic przyjemnego. Ania ratuje mnie jakimiś prochami, popijam je colą, która podobno czyści wszystko na cacy…
Rano, 22 grudnia, woda jest już przejrzysta i sięga co najwyżej do uda. Przeprawiamy się więc przez rzekę, odbieramy nasze plecaki z wioski po drugiej stronie i ruszamy dalej. Acha, dzień wcześniej wyjaśniła się historia latarek świecących w okno szkoły, w której miałyśmy nocować. To byli Zapatyści. Nieźle działa im wywiad. Po ciemku przeprawili się przez rzekę i przyszli ratować nas z opresji, bo jak się okazało wioska, w której nocowałyśmy należy do przeciwnego obozu, jej mieszkańcy nie lubią Zapatystów, i ich gości też nie specjalnie… Pamiętam, że Erwin w Oventic tłumaczył mi, że dużym problemem społecznym są waśnie między wioskami. Ludzie zamiast jednoczyć się w walce o swoje prawa, kłócą się między sobą. Zapatystom zazdrości się uwagi i wsparcia ze strony społeczności międzynarodowej. Erwin twierdził, że konflikty często są „inspirowane” - władzy pasują te podziały, bo wiadomo, że w jedności siła… Hmm… W każdym razie dla nas mieszkańcy obu wiosek byli mili.