Rano opuszczamy z Anią San Cristobal i ruszamy w stronę Palenque. Pierwszy stop nie podwozi nas daleko. Dowiadujemy się jednak, że kierowca kilka razy w tygodniu jeździ do granicy z Gwatemalą. Możemy się z nim zabrać, jeśli będziemy chciały. Pomyślimy, to ciekawa propozycja…
Pierwszy raz nie jesteśmy jedynymi autostopowiczkami na drodze. Niedaleko nas łapie okazję czworo młodych ludzi. Jadą w tą samą stronę, co my. Kilka razy mijamy się w drodze, machamy sobie z samochodów, w końcu lądujemy w jednym aucie. Rozstajemy się w Ocosingo. Nasi nowi znajomi kierują się na Vera Cruz, my póki co idziemy na obiad z kierowcą.;) Potem próbujemy łapać stopa do Tonina, gdzie są ruiny miasta Majów i – jak nam się wydaje – camping, na którym chcemy przenocować.
Zaskakuje nas zmierzch. W tej okolicy podobno lepiej nie podróżować po zmroku. A my jesteśmy gdzieś po środku niczego i nie wiemy co robić. Biedne żuczki…;) Cóż, do Tonina dziś chyba nie dotrzemy, trzeba rozejrzeć się za jakimś miejscem na nocleg. Idziemy przed siebie. Dochodzimy do zabudować uniwersyteckich – olbrzymia przestrzeń, może pozwolą nam rozbić nasz malutki namiocik.;) Pytamy strażnika, każe nam iść kawałek dalej i poprosić o zgodę szefa urzędującego przy głównej bramie. Jestem już spokojna, Ania chyba też. Jak nie pozwolą nam postawić namiotu, przekimamy na ławce obok budki strażnika. Tym bardziej, że camping na który się wybierałyśmy, podobno od jakiegoś czasu już nie istnieje…
Gramy w karty i czekamy na decyzję… właściwie nie wiemy czyją. Może strażnicy myślą, że nam się znudzi czekanie i pojedziemy taksówka do miasta? Hmm… Nagle podjeżdża samochód, wysiada z niego jakaś kobietka. Przyjechała zostawić klucze. Czysty przypadek, że się tu teraz znalazła. Pyta, co tu robimy. Ania pokrótce wyjaśnia jej sytuację, ja uśmiecham się najniewinniej jak potrafię... Kobieta mówi strażnikom, żeby nas wpuścili, na jej odpowiedzialność. Nie wiemy, kim jest, w każdym razie po chwili rozkładamy się już ze śpiworkami na uniwersyteckiej auli…
Co zobaczyłam po przebudzeniu, no co…? Strażnika z upolowanym królikiem w łapce! Przyszedł się pochwalić. Sympatyczny widok z rana.;) Zbieramy się i idziemy do bramy. Tam jeden ze strażników proponuje, że zawiezie nas do Tonina. Zdaje się, że dwóch takich farciar jak my, to nie ma. Uhmm… Po drodze mamy mały wypadek. Nasz kierowca nie wyrabia się na zakręcie i wpada na ogrodzenie jakiegoś rancha. Na szczęście wszyscy jesteśmy w stanie nieuszkodzonym. Samochód też. Ktoś nad nami czuwa. W tym samym miejscu, pół roku wcześniej, zginęły w wypadku trzy osoby… Niemniej samodzielne wrócenie na drogę okazuje się niemożliwe. Obserwujemy więc akcję dobrosąsiedzkiej pomocy. Nie do samego końca, bo po jakimś czasie ruszamy w stronę ruin, zostawiając naszego kierowcę, oczekującego na mający wkrótce nadjechać traktor.
Ruiny w Tonina robią wrażenie, ale czuję, że to jeszcze nie to! Chcę zobaczyć dzicz, a tutaj wszystko tak bardzo uporządkowane, zadbane, trawniczek równo przycięty...