Niestety, kończą nam się wizy i musimy zameldować się w urzędzie emigracyjnym w San Cristobal, jedziemy więc do miasta. Do Oventic już nie wrócimy, ale może odwiedzimy inną wspólnotę zapatystów, w Roberto Barrios.
W San Cristobal okazuje się, że szef urzędu jest chwilowo nieobecny i nie ma nikogo, kto mógłby go zastąpić, więc po nasze wizy musimy jechać do Palenque. Jutro ruszamy więc z Anią w dalszą drogę. Erwin zostaje w San Cristobal. Wieczorem zaliczamy kolejne wzgórze. To nasze ostatnie spędzane razem chwile. Siedzimy na kamiennych schodkach, patrzymy na miasto… Potem w knajpie sączymy ciemne piwo i gadamy, długo i poważnie. Żadnych planów, obietnic kolejnego spotkania - zobaczymy, co życie przyniesie. Przejściowość podróżniczych znajomości. Spotkaliśmy się na chwilę, może kiedyś spotkamy się znowu. A może nie… Erwin mówi, że drogi rewolucjonistów zawsze gdzieś się krzyżują, ale co ze mnie za rewolucjonistka. Trochę mi smutno. Nie często spotyka się na swojej drodze wyznawców boga wilka, z taką burzą w sercu, i ciągle jeszcze pachnącym ideową świeżością sianem w głowie...