No i złapałyśmy. Cudnego stopa. Jechałyśmy na pace samochodu dostawczego. Niby nic, ale co za droga!!! Widok zapierał dech w piersiach! Góry, góry, góry... I małe wioski rozsiane po dolinach... Poezja! Razem z nami na pace jechała bardzo przyjaźnie nastawiona Włoszka. Dziewczyna pokazała nam w San Cristobal przyjemny hostelik, Casa Babylon (czy jakoś tak). Po ´obskurze ´ w Tuxtli to naprawdę cudowne miejsce. Atmosfera z lekka hippisowska. Nie miałabym nic przeciwko zostaniu tu trochę dłużej. Ale zobaczymy... Powoli zaczynamy już myśleć o Gwatemali...
Spontan i niespodzianka zdają się być hasłami przewodnimi tej naszej włóczęgi. W Casa Babylon spotykamy Erwina, zakręconego Meksykańca, który w planach na następny dzień ma wypad do Oventic – wspólnoty zapatystów. Podobno jest szansa, że potrzebują tam wolontariuszy. Nie mając bladego pojęcia, co kryje się pod hasłem ¨zapatyści¨ ruszamy razem z Erwinem do Oventic.
Kręta, górska droga początkowo przyprawia mnie o mdłości. Jednak przepiękne widoki zdecydowanie rekompensują złe samopoczucie. Teren wspólnoty odgrodzony jest od reszty świata. Przy wejściu strażnicy w czarnych kominiarkach proszą o nasze paszporty. Z lekką obawą, ale oddajemy im nasze dokumenty. Po chwili prowadzą nas do małej lepianki. W środku trzyosobowa komisja zarządzająca – junta – pyta o powód naszej wizyty (wszyscy mają zasłonięte twarze). Ania tłumaczy po hiszpańsku, że chcemy poznać zapatystów, dowiedzieć się czegoś o wspólnocie, itd… Komisja sporządza protokoły, spisuje nasze dane, a potem odsyła do kolejnej chatki, gdzie przechodzimy przez podobne przesłuchanie…
Chyba już nas zaakceptowali, ale jest jeszcze jedna trójka towarzyszy, z którymi mamy się spotkać. Tym razem to my słuchamy, a zapatyści opowiadają nam historię swojej walki. Nie wszystko rozumiem, ale to co do mnie dociera, jest obrazem ogromnego cierpienia rdzennej ludności Meksyku. Przed dziesięcioma laty żołnierze rządowi dokonali tu masakry, zabijając wielu indygenów, w tym kobiety i dzieci. Do dziś potomkowie pierwotnych mieszkańców ziem, po których obecnie podróżujemy, są dyskryminowani, żyją w nędzy, mają ograniczony dostęp do edukacji i służby zdrowia. Moje lewicowe zapędy rosną w siłę. Wiecie, że nie przepadam za polską lewicą, ale tutaj całym sercem jestem z towarzyszami…
Dostajemy przydział pracy, będziemy pomagać w szpitalu. To jednak dopiero jutro. Dziś wracamy jeszcze do San Cristobal. Musimy zabrać rzeczy – nie wiedziałyśmy jak się sprawy potoczą, więc plecaki zostały w hostelu. Wieczorem Erwin zabiera mnie na wzgórze, z którego jest piękny widok na miasto. Przez moment patrzymy na panoramę, potem już bardziej na siebie, zagadani i chyba oboje trochę oczarowani, iskierka poszła…:)