Do miasteczka dojechałyśmy późnym wieczorem. Właśnie kończyła się wieczorna msza. Sympatyczna Meksykanka pomogła nam odnaleźć polskiego Padre. Pozdrowiłyśmy do staropolskim ¨Szczęść Boże¨. W odpowiedzi usłyszałyśmy: Co???? No to my jeszcze raz: ¨Szczęść Boże¨. Księdza jakby zamurowało... Dwie polskie dziewoje, nocą, w meksykańskim pueblo, same... No i czemu tu się tak dziwić?:)))))
Ksiądz zaopiekował się nami naprawdę jak należy. Mimo, że byłyśmy dość nieoczekiwanymi gośćmi. Zabrał nas na przykład na imprezę urodzinową jednej z parafianek, po drodze puszczając w samochodzie płytę z kolędami Preisnera... "Przyjdź na świat, by wyrównać rachunki strat, żeby zająć wśród nas puste miejsce przy stole..." Jakoś mocno wzrusza mnie ten kawałek. Tak jak stojąca tuż obok pokoju, gdzie śpimy figura anioła z jednym skrzydłem. Z dala od rutyny, codziennego polskiego życia włączyła się chyba opcja "przetrawiania" rozmaitych, zalegających gdzieś w środku emocji. I dobrze.
Padre! Wielkie dzięki!